Z okazji niedawnej obniżki cen detalicznych wzmacniaczy Musical Fidelity postanowiłem przyjrzeć się jeszcze raz potężnej konstrukcji owego producenta o symbolu m6si. Obecnie produkt ten wpisuje się w kategorię: najlepsze wzmacniacze do 10 tysięcy złotych i spokojnie można powiedzieć już na samym początku, że wskoczył do absolutnej czołówki. Tym samym stał się obiektem wzbudzającym jedno z największych zainteresowań w naszym sklepie, a więc zasłużył na osobny teskt oraz materiał video.
Model m6si to wzmacniacz o imponującej budowie typu A-B czyli oparty na przedwzmacniaczu w klasie A i potężnych, w tym przypadku tranzystorowych końcówkach mocy. Do tego trzeba zaznaczyć, że jest to Dual Mono, czyli to tak jakbyśmy zasilali każdy kanał osobnymi monoblokami zamkniętymi w jednej obudowie. Jakby tego było mało na każdy z tych kanałów przypada aż 220 W mocy mierzone przy obciążeniu 8Ohm. Trzeba przyznać, że całkiem imponujące jednak idąc dalej, sama moc to nie wszystko jeśli nie idzie w parze z niskimi zakłóceniami sygnału, a w przypadku tego sprzętu zachowano rewelacyjny stosunek sygnał-szum na poziomie aż 107 dB, a także niskie zniekształcenia harmoniczne co jest niezwykłym osiągnięciem. Takie parametry zapewniają świetne warunki pracy i poziom wysterowania niemal każdym kolumnom na rynku, nawet tym najbardziej wymagającym pod względem apetytu na prąd.
Posiadając tak zaawansowaną budowę grzechem było by nie wykorzystać jej do przyjęcia najlepszej jakości sygnału stereo czyli wejść zbalansowanych XLR czego nie pominięto w tym przypadku. Jak już jesteśmy przy złączach to poza kilkoma wejściami analogowymi RCA sprzęt posiada wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy akceptujący oba rodzaje wkładek i trzeba przyznać że nie zamontowano go tylko na odwal się. Jest on naprawdę solidnym i jakościowym elementem spokojnie mogącym poradzić sobie jako osobna jednostka wyciągająca stosunek sygnał-szum do aż 84dB. Pozostając przy sekcji połączeń fajnym i bardzo przydatnym pomysłem jest przekształcenie jednego z wejść AUX w wejście na końcówkę mocy do czego służy odpowiedni suwak. Omijamy tym samym przedwzmacniacz i wykorzystujemy jedynie pokaźną moc jaką oferuje „M szóstka”. Możemy tez pobawić się na odwrót i skorzystać z opcji pre out. Mamy także dostępne trigery wejścia i wyjścia co ułatwia taką zabawę. Poza tym wzmacniacz chętnie przyjmie sygnał cyfrowy, niestety tylko w postaci asynchronicznego USB typu B co w obecnych realiach można by uznać za minus bo przydało by się cokolwiek do odbierania sygnału z TV. Z drugiej jednak strony w dobie wrzechobecnych streamerów sieciowych, które w większości posiadają takie złącza można przymknąć na to oko. Wracając jeszcze na chwilę do atrybutów fizycznych to m6si jest dość głębokim sprzętem o słusznej wadze za którą w dużej mierze odpowiada masywna obudowa i pokaźny toroidalny zasilacz. Wspomniana obudowa w większości swojej powierzchni robi za chłodzenie co jest przydatnym zabiegiem przy takich osiągach mocowych tego potwora. Czego brakuje? Po krótce rzecz ujmując to może ewentualnie wzmacniacza słuchawkowego.
Sam wygląd zewnętrzny to dość specyficzny pomysł. Na pierwszą myśl nasuwa mi się słowo prostota. Szczerze mówiąc prezencja produktu Musical Fidelity delikatnie mówiąc nie porywa. Może nie jest to brzydactwo jednak może w tej cenie chciało by się otrzymać coś więcej. A może projektanci celowo nie wysili się bo wiedzieli, że jeśli tylko włączysz urządzenie całkowicie zapomnisz jak wygląda i rozpłyniesz się w jego brzmieniu? Choć nie lubię używać górnolotnych słów to trzeba przyznać, że to brzmienie jest powalająco dobre. Pierwszym określeniem jakie mi przychodzi do głowy do opisania go to słowo GRUBE. Dźwięk jaki wydobywa się z tego klocka jest niezwykle głęboki. Czuć drzemiącą w nim moc. Nawet podczas odsłuchu utworów z kategorii brzdękolenia da się usłyszeć ciężar każdej użytej struny. Nie mówiąc już o trakach z ciężką perkusją czy soczystym basem. To dopiero uczta dla uszu. Jeśli dysponujemy kolumnami, które potrafią przenieść to co oferuje ten wzmacniacz zamieniamy nasze pomieszczenie w prawdziwy raj dla audiofila. Ja do ostatniego odsłuchu posłużyłem się Pylonami Diamond 30 MKII oraz Klipschami RF-7 III i muszę przyznać, że energia jaką czułem ze słuchanych utworów dawno mnie dawała mi takiej radości. Instrumenty zyskały nowe życie. Ilość szczegółów przesłanych do moich uszu mieszały radochę ze zdziwieniem. Odkrywałem płyty na nowo i mogłem ich słuchać godzinami bez odczuwania jakiekolwiek znużenia. Sposób w jaki ten wzmacniacz kontroluje głośniki jest niesamowity. Wydaje się że wyciąga z nich to co najlepsze nie bardzo się przy tym wysilając. Jeśli go kupicie zobaczycie kto rządzi w domu oczywiście pomijając sytuacje w których będzie w nim żona. Tradycyjnie pod koniec materiału zapraszam na osobisty odsłuch do Bydgoszczy.